22 kwietnia 2010

Pary we wszystkich serialach, filmach talk-showach itp. mnie smucą. A raczej smuci mnie ich widok, smucą mnie ich rozmowy, pocałunki i ich seks. Smucą mnie nie dlatego, że są oni bardzo zakochani, a ja nie, czy coś z tych rzeczy. Smuci mnie ich widok, ich rozmowy, ich pocałunki i ich seks, bo ja nie mam podobnych problemów w związku. Ba! Ja nie mam żadnych problemów w związku. A oni mają ich mnóstwo, dlatego właśnie oglądanie ich mnie smuci. Smuci mnie to, jak po każdej porażce amerykanie w filmach, serialach i talk-showach oni się kłócą, rozstają, biorą rozwód, bo ona przypaliła mleko, a on stłukł wazon po cioci i trzeba do sądu, dzieci na pół dzielić, mieszkanie, wyprowadzanie się, prawnicy i to całe zamieszanie. I oni się kłócą, potem znowu idą ze sobą do łóżka, bo dzieci ich podpuściły i dzieci się cieszą, ze rodzice uprawiają seks i znowu jest fajnie dopóki ona nie przesoli zupy, a on nie rozwali jej ulubionego drzewka swoim hummerem. I oni się tyle kłócą i mają problemy i on całymi dniami ogląda mecze, drapie się po jajach i pije piwo i zagryza pizzą, a ona cały dniami spotyka się z koleżankami, pije martini i się żali, a dzieci w tym czasie cały dniami uprawiają seks i mają rzeżączkę i też mają problemy w związkach. I to jest takie smutne. To jest smutne, że ja takich problemów nie mam, to jest smutne, bo zaczyna mi się wydawać, że ten związek nie ma sensu, skoro ja się nie kłóce, on się nie kłóci, nie mówimy sobie przykrych rzeczy, nie kłamiemy, nie zdradzamy się i nie drapiemy się po jajach na zmianę z wypijaniem hektolitrów appletini.
Chyba trzeba się rozstać.


oho, uwielbiam ironię!

20 kwietnia 2010

lubię patrzeć w twoje oczy i widzieć w nich niebo,
najbardziej lubię jednak kiedy jesteś obok
i darujesz mi promyki słońca,
słodzisz herbatę uśmiechem
i pachniesz szczęściem i miłością.

lubię twoje piegi, które odbijają słońce
i lubię się przy nich opalać
bardziej jednak lubię, kiedy
spoglądasz na mnie spode łba i pytasz czy zwariowałam
a wtedy ja lubię odpowiadać: owszem, na twoim punkcie.

lubię twoje usta, które niosą szczęście
i uśmiechają się do mnie zawsze
nie pozwalając mi się smucić,
lubię kiedy śpiewają dla mnie piosenki
i kiedy mówią mi to, co lubię od ciebie słyszeć.

dla Cine3qa :*

10 kwietnia 2010

wszyscy jesteście mądrzy z tym swoim 'liczy się jutro, nie dziś'
a co powiesz na to, że nigdy nie doczekasz jutra
bo zawsze jest dziś?

nie ważne co teraz, ważniejsze co jutro
jest jak 'wolałem wczoraj'-
równie bezsensowne.

zamiast waszych spięć i rad na całe życie
wolę wyjść do świata, który zawsze mnie zrozumie,
bo jest taki świat.

ale ty go nie widzisz przez swoje szkiełko
nie widzisz tego świata przez beton,
marmurowe posadzki, komputery i cegły

zobaczysz go wtedy kiedy będziesz bardzo stary
i pojedziesz na wakacje w Bieszczady
bo dzieci zabiorą ci pieniądze na Majorkę

albo kiedy, jak każdego zwykłego,
spakują cię w sosnę, a może w dąb
wrzucą i zasypią.

Lecz zanim to zrobią uświadomisz sobie
czym naprawdę pachnie życie
i jak wiele straciłeś.

będziesz żałował, ze dopiero teraz
wąchasz i słuchasz tych odgłosów
i że dopiero teraz śpiewasz razem ze słowikami.

Ale wtedy nikt cię już nie usłyszy.


z dedykacją dla hipisa Skośnego :*

9 kwietnia 2010

Nie spotykam w swoim życiu wiele kobiet, które chociaż w części przypominałyby wszystkim znaną Telimenę z „Pana Tadeusza”, czy Izabelę Łęcką z równie dobrze znanej „Lalki”. Do głowy wprawdzie przychodzą mi jedynie bohaterki lektur szkolnych, może to dlatego, że najbardziej wpiły się w umysł, kiedy to maglowano ze mną te lektury z góry do dołu, z dołu do góry i jeszcze ze środka, jeszcze fragment na pamięć i pamiętaj, przypomnij sobie do matury wszystkie lektury!
To może świadczyć, że albo znam za mało kobiet i ludzi w ogóle, że się na nich nie znam, że nie dostrzegam, albo że, co bardziej wydaje mi się być prawdopodobnym, że takich kobiet fatalnych nie ma wiele. Oczywiście nie chodzi mi o to, że jakiegoś Zdzisia zostawiła Malina, a on chciał z nią ślub brać, dzieci trójkę mieć, dom wybudować, chociaż ona nienawidzi wsi, to jednak na wsi i nie jedno drzewo, a 15 zasadzić i zrobić im raj na ziemi z jabłkami, wiśniami, orzechami i śliwami przed domem, albo nawet za. Nie. Mnie się rozchodzi o kobiety, które raz za razem rozkochują w sobie mężczyzn do szaleństwa, że oni nic w głowie innego tylko one (chociaż powszechnie wiadomo, że bez miłości nie ma tam dużo więcej) i kiedy on już, już, chce powiedzieć, że kocha, że nie chce, żeby tylko się gdzieś w kącie na imprezie ruchali, nie chce, żeby wypijali drinka i nunu, on chce wiedzieć gdzie ona pracuje, co robi, co lubi, gdzie spędza wolny czas i jak na imię mają jej rodzice. I wtedy Fatalna mówi: chyba Cię pojebało, skarbie. I ucieka, jak Kopciuszek, tylko, że buta nie gubi i nie ma szans na jej znalezienie, bo nagle się okazuje, że właściciel telefonu, na którego numer wydzwania Zakochany jest poza zasięgiem sieci. A szukać nie ma gdzie, bo Fatalna nie na tyle głupia, żeby podawać adres domu, albo w ogóle wprowadzać do niego jakiegokolwiek intruza. Wtedy Zakochany myśli, że zakochał się w aniele, który musiał wracać do Nieba i cierpi, i nie chce więcej kochać nigdy.
No nie znam takich kobiet, nie znam w ogóle. Znam takie, które lubią sex, znam. Które wolą uprawiać miłość fizyczną z trzema mężczyznami w ciągu jednej nocy niż znaleźć się w jakimś nudnym związku, który mógłby prowadzić, nie daj Bóg, do jakiegoś małżeństwa. Znam. Ale nie znam ani jednej kobiety, dla której rozkochiwanie w sobie mężczyzn, ich porzucanie i oglądanie ich cierpienia byłoby frajdą.
Może i na ludziach się nie znam, nawet na pewno. Więcej! wielu ludzi nie znam przecież, chociaż trochę napotykam na swojej drodze. Błagam! Pokażcie mi taką Femme Fatale, ja chętnie bym się czegoś od niej nauczyła.
Oczywiście nie o to chodzi, żeby rozkochiwać i porzucać, czy coś. Chodzi raczej o to, żeby to oni byli uzależnieni ode mnie, a nie ja od nich. Chociaż to ja potrzebuje opieki, a zdaje się, że taka Femme niekoniecznie, to wystarczy, że nie będą widzieć świata poza mną, a wtedy wszystko pójdzie jak po maśle, bo przecież wszystko się ułoży, co nie?
Gdyby płacili za każdą porażkę miłosną coś w rodzaju odszkodowania, tak jakbym rękę złamała na śliskim chodniku, bo przecież mnie się serce łamię, a nie jakaś tam niepotrzebna kończyna, a bez serca, przecież żyć się nie da, to byłabym, na pewno, bardzo bogata. Napiszę pismo do władz tego państwa, bo aż żal nie wykorzystać takiej sytuacji, podczas gdy mogę stać się bogata, bez większego wysiłku, bowiem wystarczy, ze będę robić to, co robię. Kiedy byłabym już bogata mogłabym sobie kupić tyle miłości ile bym chciała i pewnie nawet nie byłoby mi głupio, że to miłość za pieniądze, bo nareszcie ktoś stwarzałby pozory, jakiekolwiek, że jestem dla niego ważna, a potrzebna byłabym na pewno, chociażby do wypłacania pieniędzy. Od razu cieplej na serduszku się robi.