22 września 2010

Stary, siwy mężczyzna szedł wolno torami kolejowymi w stronę zachodzącego słońca. Na ramieniu przewieszony miał akordeon guzikowy, a na nosie stare okulary w plastikowych oprawkach. Mrużył oczy, słońce mocno świeciło wprost w jego oczy. Widać było dokładnie ogoloną twarz, przepięknie zmarszczoną i doświadczoną. Zachód był piękny. Różowe i błękitne chmury otaczały słońce, które spektakularnie żegnało się z ludźmi na kilkanaście godzin. Szedł przed siebie po belkach, co sprawiało mu widoczny problem. Miał na sobie stare, sztruksowe spodnie, żółtą koszulę i kamizelkę, która świeciła się w kolorach tęczy w słońcu.
Szedł przed siebie pewnie, choć ostrożnie. Co chwilę przystawał, jakby się zastanawiał czy to już, ale znowu ruszał poprawiając przedtem akordeon na ramieniu.
Sprawdził godzinę. Słońce oślepiło go i musiał odwrócić się na wschód. Już czas. Przystanął, obrócił akordeon i umieścił go na swojej piersi. Zwracając się w stronę słońca zagrał "Będziesz moją panią" Grechuty. Kiedy nabrał pewności co do dźwięków wychodzących z instrumentu zaczął powoli iść w stronę słońca. Nie gubił nut, był bardzo skupiony na muzyce, ale nie na tyle, żeby nie usłyszeć nadjeżdżającego pociągu. Spojrzał ostatni raz na słońce, które chowało się za horyzont i zamknął oczy.
W jednej chwili piękne dźwięki akordeonu zmieniły się w przerażający świst hamującego pociągu. Za późno.
Słońce zaszło.

20 września 2010

Deszcz spływał po oknach i stukał w parapety. Cały dzień był pochmurny, ale dopiero kiedy zbierało się na noc, a słońce zaczęło pakować dzień do kuferka i przepięknie znikało za horyzontem niczym za wielką kurtyną kończąc przedstawienie zaczęło padać.
Nikt jednak nie oklaskiwał tego dnia. Zdecydowanie nie oklaskiwała go Nina.
Dzień jak co dzień, ponury, smutny, przepełniony pracą i brakiem czasu na rozrywki. Litry kawy wypite w biurze sprawiały, że trzęsły się jej ręce. Uspokajała się jednak. Co jak co, ale jedno wiedziała na pewno. Kiedy zamknie drzwi mieszkania na cztery spusty i kiedy usłyszy zza ściany dźwięk głośno puszczanej Panoramy w telewizorze może być pewna, że za chwilę, kiedy przygłuchy sąsiad przestanie oglądać nocne wiadomości, nie będzie przeszkadzało jej nic w delektowaniu się swoją samotnością. Musiała w końcu nauczyć się nią zachwycać, bo ciągłe na nią narzekanie nie zmieniało sytuacji. Nina więc co wieczór, po nocnej Panoramie układała się wygodnie pod oknem siadając na wielkiej poduszce, na kolana brała swojego kota, gdzie ten zasypiał spokojnie, do jednej ręki wkładała szklankę wódki, a do drugiej papierosa. Nic nie mogło zakłócić jej poczucia bezpieczeństwa w tej pozycji. Zupełnie nic. Strzały na ulicy? co tam, ważne, że nie u mnie. Łomot do drzwi - w końcu przestaną. Telefon od znajomego- gdzie tam, dawno wyłączony. Nic, zupełnie nic nigdy nie przeszkadzało Ninie w jej codziennych dawkach samotności.
Samotności, która doprowadzała ją każdej nocy do płaczu i mdłości.

19 września 2010

Kiedy w środku nocy cichcem uciekałam z kawalerki jakiegoś nieznanego mi zupełnie Mirka i łapałam taksówkę przypomniałam sobie, że nie założyłam stanika. No szlag by to trafił. Mój najlepszy, randkowy poszukiwacz miłości. Żaden się mu jeszcze nie oparł. Może lepiej, niech tam leży. Niech leży i mu przypomina o mnie od czasu do czasu.
Zapaliłam papierosa. Na ulicach było pusto, co mnie nie dziwiło, bo kto o trzeciej nad ranem wałęsał by się po ulicach i chodnikach kompletnie oblodzonych. Wszędzie leżał śnieg, który odbijał światło lamp ulicznych. Było nieziemsko ślisko, a taksówka poruszała się żółwim tempem w stronę mojego mieszkania w kamienicy przy ulicy Chłodnej 6. Przynajmniej było ciepło.
Nie potrafię spać po stosunku z przypadkowym mężczyzną. Właściwie nie jestem pewna, czy kiedykolwiek przy kimś zasnęłam... Siedziałam w pustym, ciemnym mieszkaniu i paliłam papierosy. Papieros za papierosem przy smutnych kawałkach jazzowych. Wszędzie było cicho. Psy nie szczekały, nie było słychać samochodów ani żadnych innych odgłosów ulicy. Wino nie pomagało w przełknięciu kolejnej porażki. Zazwyczaj pomagało, dzisiaj straciłam już wszelką nadzieję na odrobinę miłości. Chociaż motylki w brzuchu. Proszę, dajcie mi motylki w brzuchu, miłość od pierwszego wejrzenia, najwspanialsze z uczuć, kiedy przed każdym spotkaniem trzęsą się ręce i serce staje! Dajcie mi odrobinę zachwytu rozmową, niech nie potrafię jeść długimi dniami, nich nie śpię z myślą o ukochanym, niech życie moje kręci się dookoła jednego człowieka, którego pokocham na zabój, na zawsze, najmocniej, który będzie dla mnie światem. Dajcie mi miłość, która doprowadzi mnie do szaleństwa, będzie mnie mobilizować, zachwycać, podniecać i spalać żywym ogniem. Niech cierpię i kocham, niech kocham cierpiąc. Niech umieram z myślą, że to życie moje miało jednak jakiś sens.
Zamiast tego wszystkiego, o czym marzę, dostaję codziennie innego, spoconego mężczyznę, którego najromantyczniejsze słowa brzmią: mała, byłaś zajebista.

18 września 2010

Siedziałem jak zwykle w swojej ulubionej knajpie, słuchałem ulubionej muzyki i sączyłem ulubione piwo paląc ulubione papierosy. Wieczór ulubiony! Uwielbiam takie smętne wieczory, kiedy czas się przedłuża, jakby się wcale nie ruszał. Czekałem na wieczór filmowy. Miał się zacząć około ósmej, siedziałem tam od siódmej i wciąż wydawało mi się jakbym spędził tam już trzy godziny, chociaż jeszcze nie minęła jedna. Leniwy, ulubiony wieczór.
Barman zaczął wszystko przygotowywać, pomogłem mu z ułożeniem krzeseł w jednej z sal, zaczekał aż ludzie usiądą i włączył film. Nie pamiętam co to był za film. Pamiętam tylko, kiedy weszła do sali Ona. Przepiękna, wspaniale kobieca w uroczej sukience i rozpuszczonych, przecudnie kręconych włosach. Tego leniwego ulubionego wieczoru to ona była dla mnie filmem. Obserwowałem ją przez godzinę pięćdziesiąt trzy minuty nie odrywając od niej wzroku. Siedziała idealna na krześle, które wydawało się dostosowywać do jej kształtów za każdym razem kiedy się poruszała. Była wspaniale zmysłowa i ociekała namiętnością. Pięknie paliła papierosa, pięknie przejmowała się losami bohaterów i pięknie zapłakała, kiedy umierali myśląc, że nikt jej nie widzi. Pięknie wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w ekran i przepięknie układały się jej usta podczas scen erotycznych.
Od tamtej chwili przychodziłem tam na każdy wieczór filmowy, za każdym razem zamiast filmu obserwowałem jej zmysłowe ruchy, kiedy paliła papierosy i kiedy się przejmowała. Kiedy czuła smutek i radość. Kiedy się uśmiechała i płakała. Kiedy siadała, kiedy wstawała i kiedy zamawiała drinki. Nie miałem za krzty odwagi podejść do niej i o cokolwiek zapytać. Mogłem zapytać czy podobał jej się film, ale wtedy wiedziałbym, że nie ma szans pociągnąć tej rozmowy, bo ja zamiast filmu oglądałem jej przecudne ruchy.
Nie mogłem tak żyć wciąż o niej myśląc i zaprzątając sobie nią głowę. Po jednym z filmów, które oglądałem wcześniej w kinie odważyłem się do niej podejść. Siedziała przy barze. Ten stołek pasował do niej jeszcze bardziej. Wyglądała jakby wyszła z jednego z takich filmów. I już, już prawie bylem na miejscu, już prawie zapytałem jak wrażenia po filmie i wtedy podszedł do niej On. Przystojny, męski, wysportowany, z kluczykami samochodu w ręce i w pięknym garniturze i pocałował ją namiętnie w usta, a ona się uśmiechnęła.
Teraz moje ulubione wieczory spędzam w innej knajpie, nie słuchając ulubionej muzyki. Przychodzę, piję szybko piwo, palę dwa papierosy i uciekam do domu oglądać filmy, szukając jej w którejś z głównych bohaterek.