24 października 2009

Ostatnio często, za często zbijam szklanki, kubki, butelki. Nie pijam nawet w miejscach publicznych, bo potem muszę płacić za rozbite szkło.
Nie wiem czemu się tak dzieje, przecież uważam, staram się. Niezdara ze mnie, to wiedzą wszyscy, zdarza się. Ale dlaczego przydarzyło się mi? Mama mówi, że miała podobnie, ale ona miała problem z innymi rzeczami...
Gdzieś tak na początku lat osiemdziesiątych, kiedy mama chodziła do liceum, tak mi mówiła, to zdarzało jej się nie raz, nie dwa, niespecjalnie, tylko przypadkiem potknąć w miejscu publicznym. Cały czas się potykała i upadała, nie na kogoś, nie na coś, na bruk, podłogę, na błoto. Wszyscy znali ją tylko dlatego, że się przewracała, przewracała się na okrągło. W szkole, w drodze do szkoły, po szkole, na koncercie, a nawet w kościele. Chyba wolę te szklanki, naprawdę!
I mama mi opowiadała, że to nie było tak, że o coś, że niby o sznurówkę, czy kamień, patyk wystający z ziemi, nie, ona się potykała na płaskiej powierzchni, nawet butów nie miała wiązanych, bo się bała, że te sznurówki jeszcze pogorszą sprawę.
I poznała tatę. A tata chodził z nią często za rękę i trzymał ją od upadków i nie dawał się potknąć.
Po tym jak mama zaszła w ciążę ze mną już w ogóle się nie potykała.
Myślicie, że ja też przestanę zbijać szklanki, kiedy tylko stracę dziewictwo?

18 października 2009

Dziwnie wyszło. Nawet nie pamiętam jak się poznaliśmy, bo jak zwykle byłam kompletnie zalana. Może i dobrze, że nie pamiętam tego dnia, bo musiałam wygadywać straszne głupoty. Nigdy nie powiedział mi jak się wtedy zachowywałam, powiedział tylko, że podszedł do mnie, żeby porozmawiać o moich obrazach, bo chciał zrobić ze mną wywiad, ale kiedy spostrzegł, że humor mam zbyt dobry i opamiętał się, że już jest grubo po północy i tak naprawdę to tylko on jest trzeźwy w tym wyborowym towarzystwie inteligencji wrocławskiej ponoć zabawił mnie rozmową. Nie wiem o czym rozmawialiśmy, może nawet pieprzyliśmy się gdzieś w toalecie, dlatego potem zadzwonił. I wcale nie miał w zamiarze przeprowadzania ze mną wywiadu. Zapytał jak się dziś czuję, a ja nawet nie wiedziałam skąd ten mężczyzna ma mój numer telefonu, a kiedy powiedział, że sama mu wczoraj go dałam i przedstawił się jeszcze raz, a jego nazwisko nic mi nie powiedziało z mojej głupiej ciekawości umówiłam się z nim na herbatkę. Jak zwykle skończyło się na wódce.
Nie wiem jak długo spotykaliśmy się zanim go zaprosiłam do siebie. Dla mnie to on długo czekać nie musiał, ale on teraz nawet szepcze mi do ucha, że dla niego to wieczność cała. Nawet nie przestraszył się sztalug i farb w dużym pokoju stojących zamiast telewizora czy kominka, jak w normalnym, regularnym domu. Nie przestraszył się też tego, że mieszkam za miastem w domu po rodzicach, w całkiem małym i całkiem drewnianym domu. Zapytał tylko (ach te mieszczuchy!) czy na pewno mam internet, bo on nie da rady pracować bez. I wtedy chyba przestraszyłam się najbardziej, że on zamierza żyć tu gdzie ja, że zamierza być ze mną, że już nie będę ja i moje egoistyczne potrzeby, bo będziemy my i mniej egoistyczne wspólne życie. Przyzwyczaiłam się do swojej samotności i naprawdę nie było mi z nią źle.
Wszystko na szczęście było bardzo naturalne, najbardziej na świecie swobodnie czułam się właśnie przy nim.
Przestraszył się chyba tyko zastraszających ilości alkoholu w moim domu. No i butelek po winie stojących pod kanapą, na której zresztą najczęściej spałam, bo po winie i malowaniu zdecydowanie nie byłam w stanie dojść do sypialni, może gdybym się czołgała... Nie piłam przecież dużo, tylko to tak wyglądało.
Zaczęło wyglądać za bardzo, a kiedy kiedyś po jakimś obrazie (chyba tym jego portrecie...) pochorowałam się za bardzo, nie chciałam na niego patrzeć i najbardziej na świecie chciałam, żeby zostawił mnie w spokoju on się mną zajął i wtedy pierwszy raz powiedział mi że mnie kocha. Musiałam mieć przerażającą minę, bo zapytał czy źle zrobił, ze mi to powiedział. Teraz mi powtarza, ze bał się kiedy wstałam z kanapy i poszłam do barku, wyciągnęłam z niego trzy butelki wina, jedną butelkę wódki i johnny walkera. Ale ja tylko wszystko wylałam do wanny, żeby nigdy więcej nie wyciągnąć z byle powodu tego draństwa.
Gdyby nie on dawno wylądowałabym na odwyku, a może nawet by mnie już nie było. Uratował mnie i za to kocham go jeszcze bardziej.
teraz jestem w ciąży, a obrazy maluję bez alkoholu, nawet lepiej się sprzedają, spodziewałby się kto!

16 października 2009

Jaka pogoda jest wszyscy widzą, jednak jej pojmowanie jest co najmniej względne. Prosty przykład, dla potwierdzenia mojej tezy, we wsi 25 km od miasta (rzecz dzieje się w Karpatach) śniegu po pas niemalże, podczas, gdy w mieście położonym 25 km od tejże wsi poza straszliwym zimnem, jak na październik, nie widać prawie oznak, jakoby w niedalekiej przeszłości spadł jakikolwiek śnieg. Wszystko jest zielone - nawet jeszcze nie żółte, nie czerwone, nie jesienne - zielone.
Siedząc tak w kawiarni, popijając herbatę malinową (wcale nie tak dobrą jak się spodziewałam) i zastanawiając się jak kretyńsko w tej zieleninie miasta muszę wyglądać w kozakach i zimowym płaszczu (na szczęście kozaki miały obcas, a płaszcz nie miał futerka, więc jakoś to wszystko wyglądało), przez przypadek podsłuchałam rozmowę trójki ludzi. Nie mam w nawyku podsłuchiwania innych, ani nawet nie chciałam tego słyszeć, po prostu kawiarnia była pusta, było całkiem cicho, a ja siedziałam sama z tą nieszczęsną herbatą i popielniczką.
Chłopak opowiadał o tym, jak Ewelina, Grażyna, czy Basia (nie mam pamięci do imion) zwodziła go, podrywała, zaczepiała, zapraszała przez jakiś czas, a kiedy chłopak potraktował komplementy, zaproszenia i wszystkie czułe słówka poważnie dziewczę bez pardonu olało go z góry do dołu, zignorowało, przestało się interesować, tak jak się interesowało, ba! Nie odzywało się, nie odpowiadało, nie rozmawiało i było obrażone.
Słuchając tak monologu tego nieznanego mi młodego mężczyzny niespodziewanie dla samej siebie, doszłam do wniosku, że mężczyźni jednak mają uczucia i czasem cierpią przez kobiety.

9 października 2009

segregacja

Mama, przez połowę swojego życia, uczyła mnie, że chleba nie powinnam wyrzucać do kosza. Ba! Przez połowę swojego życia, podczas którego mnie wychowywała, uczyła mnie, że nie wolno mi wyrzucać chleba do kosza ani po prostu, ani w ogóle. To dlatego chyba, gdy wyprowadziłam się z domu i próbowałam zaprowadzić własne warunki w życiu codziennym jedną z zasad było, że z chlebem robię co chcę.

Żałuję, ze nie posłuchałam mamy.

Zaczęło się niewinnie. Najpierw sczerstwiało mi odrobinę chleba, nie zjem przecież czerstwego, wyrzucić żal bo zaharowywałam się, żeby mieć na ten chleb chociaż. Zaczęłam dokarmiać ptaszki za oknem, nie powiem, polubiły mnie i przylatywały ciągle.

Dostałam psa na urodziny. Niesamowite psisko, pokochałam je. Stefan bardzo lubił kiedy dawałam mu jedzenie ze stołu prócz karmy. Kiedyś dałam mu kawałek kanapki z pasztetem, a on zlizał pasztet i zostawił chleb na podłodze. Po kilku dniach, kiedy odkurzałam wciągnęłam ten kawałek chleba do odkurzacza.

Powoli mnie coraz mniej interesowało to, czy kanapa, którą robię sobie codziennie do pracy, a której nie zjadłam, zostanie rzucona na parapet w kuchni, czy wrzucona do kosza na śmieci.

Wtedy Stefan umarł przejechany przez pijanego kierowcę, a ja złamałam nogę.

Potem zarabiałam lepiej. Jeszcze później wyszłam za mąż, ale rozwiodłam się niedługo po tym, kiedy wyrzuciłam czerstwą bułkę do śmietnika przed blokiem.

Na chwilę spokorniałam, znowu wyszłam za mąż, urodziłam dwie piękne córeczki i tym razem ja uczyłam je, że chleba nie wyrzuca się do kosza na śmieci. Nauczyłam je tego, nigdy nie robiły takich rzeczy.

Kiedyś kupiłam chleb i pieczywo odchudzające. Nastoletnie córki wolą pieczywo, mąż nie lubi takich dziwactw, ale ja chętnie spróbowałam i smakowało mi bardziej niż zwykły chleb.

Henryk miał za zadanie samemu zjeść chlebek. Ale on nie dał rady. Chleb zdążył stwardnieć, zanim zjadł chociażby połowę, więc wrzuciłam go do kosza, wyciągnęłam zielony worek ekologiczny spod zlewu w kuchni i wyszłam z domu w celu wyrzucenia zielonego worka do śmietnika, żeby zabrała go śmieciarka.

Kiedy otworzyłam dużą klapę wielkiego, zbiorowego śmietnika uderzył we mnie piorun.

Nie wiem co było dalej, bo mnie zamroczyło.

Bóg powiedział mi potem, że to wszystko przez ten chleb.

Zatem powiadam wam:

SEGREGUJCIE ŚMIECI!!!