24 października 2009

Ostatnio często, za często zbijam szklanki, kubki, butelki. Nie pijam nawet w miejscach publicznych, bo potem muszę płacić za rozbite szkło.
Nie wiem czemu się tak dzieje, przecież uważam, staram się. Niezdara ze mnie, to wiedzą wszyscy, zdarza się. Ale dlaczego przydarzyło się mi? Mama mówi, że miała podobnie, ale ona miała problem z innymi rzeczami...
Gdzieś tak na początku lat osiemdziesiątych, kiedy mama chodziła do liceum, tak mi mówiła, to zdarzało jej się nie raz, nie dwa, niespecjalnie, tylko przypadkiem potknąć w miejscu publicznym. Cały czas się potykała i upadała, nie na kogoś, nie na coś, na bruk, podłogę, na błoto. Wszyscy znali ją tylko dlatego, że się przewracała, przewracała się na okrągło. W szkole, w drodze do szkoły, po szkole, na koncercie, a nawet w kościele. Chyba wolę te szklanki, naprawdę!
I mama mi opowiadała, że to nie było tak, że o coś, że niby o sznurówkę, czy kamień, patyk wystający z ziemi, nie, ona się potykała na płaskiej powierzchni, nawet butów nie miała wiązanych, bo się bała, że te sznurówki jeszcze pogorszą sprawę.
I poznała tatę. A tata chodził z nią często za rękę i trzymał ją od upadków i nie dawał się potknąć.
Po tym jak mama zaszła w ciążę ze mną już w ogóle się nie potykała.
Myślicie, że ja też przestanę zbijać szklanki, kiedy tylko stracę dziewictwo?

2 komentarze: